/majowie, Chichien Itza, meksyk, jukatan, Ik Kil, cenote

Meksyk - Ruiny Chichen Itza

Część 1: Meksyk - Tulum i kilka pierwszych dni
Część 2: Meksyk - Park Xcaret, flamingi, papugi i Dzień Zmarłych
Część 3: Meksyk - Ruiny Chichen Itza
Część 4: Meksyk - podsumowanie

Ostatnią z wcześniej zaplanowanych wycieczek były ruiny miasta Chichen Itza. Jest to jedno z najważniejszych, jeżeli nie najważniejsze, świadectwo potęgi cywilizacji Majów.

Wyjazd

Bus z hotelu miał odjechać o 7:55 rano. Poprzedniego wieczoru nastawiliśmy budziki i poszliśmy spać podekscytowani jutrzejszym dniem. Rano budzik chyba dzwonił, kompletnie tego nie kojarzę. Zastanawianie się nad tym nie jest najważniejsze, kiedy budzisz się o 7:54, a twój transport odjeżdża o 7:55! Zerwałem się na równe nogi, złapałem za telefon i zadzwoniłem do recepcji prosząc, aby na nas poczekali. Na szczęście spakowaliśmy się poprzedniego dnia, więc dzisiaj dokonując cudów zręczności ogarnęliśmy poranną toaletę i stawiliśmy się w hotelowej recepcji około 10 minut później. Ogromnie nam ulżyło gdy się okazało, że bus na nas czekał. Chwilę po tym jak ruszył zorientowaliśmy się, że zapomnieliśmy okularów przeciwsłonecznych. Będzie ciężko.
Bus zajechał jeszcze do dwóch innych hoteli zgarniając ludzi, po czym zawieźli nas wszystkich na parking, gdzie przesiedliśmy się do dużego, klimatyzowanego autobusu. Autobus był pełny, nie było ani jednego wolnego miejsca. Podczas drogi jeden z przewodników (a było ich chyba z pięciu) zaczął nam opowiadać ciekawostki zarówno o samym Chichen Itza jak i ogólnie o Majach.

Zorganizowane wycieczki mają to do siebie, że w ich trakcie wciskana uczestnikom jest cała masa dodatkowych "atrakcji", czy innych pamiątek. Oczywiście sprzedawanych przez tą samą firmę.
Najpierw zawieźli nas do dużego sklepu z ogromną ilością najprzeróżniejszych rzeczy związanych z szeroko pojętą kulturą Majów. Zanim tam dotarliśmy przewodnik zapewniał nas wielokrotnie, że wszystko w tym sklepie jest wyprodukowane lokalnie w Meksyku. Natomiast to co jest sprzedawane na straganach w Chichen Itza, to są tanie podróby niewiadomego pochodzenia i nie należy ich kupować. W skrócie, nasz sklep jest cacy, każdy inny jest be. W całym tym marketingowym bełkocie właściwie dostaliśmy jedną dobrą radę. Przestrzegli nas, że wszyscy straganowi sprzedawcy będą krzyczeć "1 dollar", "all 1 dollar". Jak już się zatrzymamy przy straganie oglądać te cuda za jednego dolara, okaże się że dostajemy upust w wysokości jednego dolara od oryginalnej ceny, a nie jak by się mogło wydawać, jeden dolar jest pełną ceną. Ich celem jest ściągnąć turystę do straganu, a jak już nas mają, to szansa że coś wcisną jest o wiele większa.
Następnym przystankiem po zakupach na szczęście były już same ruiny.

Chichen Itza

Jadąc tam po raz pierwszy, rzeczywiście dobrze jest pojechać z przewodnikiem. Wiedząc jak sprawa wygląda, jeżeli będziemy mieli okazję, drugi raz na pewno pojedziemy sami.
Na miejscu zostaliśmy podzieleni na dwie grupy, anglo- i hiszpańskojęzyczną. Przewodnik oprowadzał nas po głównych budowlach i opowiadał różne historie z nimi związane. Podczas tego oprowadzania cały czas powtarzał, żeby słuchać a nie robić zdjęcia. Na zdjęcia będziemy mieli później czas wolny. Strasznie byliśmy rozczarowani kiedy się okazało, że tego czasu wolnego mamy zaledwie godzinę, na zwiedzenie terenu zajmującego powierzchnię 5km kwadratowych. Podejrzewam, że robią to celowo, abyśmy jedynie zasmakowali tego co tu mają i wrócili ponownie w przyszłości. Pędem przelecieliśmy się po głównym placu i jego okolicy, a już trzeba było wracać.







Nazwę miasta można przetłumaczyć jako "at the mouth of the well of the Mayan people". Zostawiam po angielsku, bo po prostu nie wiem jak to jednoznacznie przetłumaczyć na język polski.
Największa budowla zwana po hiszpańsku El Castillo (zamek) lub tłumacząc bezpośrednio z języka Majów, Piramida Kukulkana składa się z 9 poziomów i 91 schodów, ze świątynią na szczycie. Ja jestem lekko sceptycznie nastawiony do takich rewelacji, ale przewodnik się zachwycał, że 91 schodów pomnożone przez cztery boki piramidy, daje 364 plus jeden (za świątynię na szczycie), daje 365. Bum, ilość dni w roku kalendarzowym Majów (także i w naszym kalendarzu).
Przewodnik opowiadał, że piramida została wybudowana na starej, mniejszej i że jest to zwykła praktyka u Majów. Ostatnio nawet okazało się, że w środku jest jeszcze trzecia, najmniejsza piramida.
Podobno Majowie mieli w zwyczaju co 52 lata budować nową świątynię na starej. Niejako nadbudowywali nową na starej. Dlaczego akurat co 52 lata? Ano, dla nich 52 lata były odpowiednikiem naszego wieku, czyli naszych 100 lat.
Podczas dni przesilenia letniego i zimowego światło słoneczne pada pod takim kątem, że cienie na schodach północnej ściany stwarzają iluzję węża. Podczas przesilenia zimowego wąż schodzi z góry na dół i odwrotnie, podczas przesilenia letniego cienie tak się układają, że mamy wrażenie iż wąż wchodzi po schodach na górę.
Odrestaurowane są tylko dwie zewnętrzne ściany, po to aby pokazać w jakim stanie odnaleziono miasto i jak dużo pracy wykonano przy restauracji ruin.

Zaraz obok znajduje się świątynia wojowników. Ze strony zachodniej i południowej otoczona jest kilkoma szeregami kolumn. Kolumny na początku są kwadratowe, a z każdym następnym rzędem stają się coraz bardziej okrągłe, aż w końcu są idealnymi kołami. Na każdej z nich jest wyrzeźbiony wojownik. Nie pamiętam dokładnie, ale wydaje mi się, że według przewodnika miało to symbolizować życie i śmierć wojownika.







Kiedyś można było wszędzie, do każdego budynku wejść do środka, ale ponieważ ludzie wydrapywali na murach swoje imiona i po prostu sikali w środku (nigdy nie rozumiałem takiego zachowania), teraz wszystko jest ogrodzone i opatrzone tabliczkami z zakazem wstępu. Strasznie to smutne, ale rozumiem potrzebę takiego zakazu.
Nie tylko turyści zachowują się tak idiotycznie. W bezpośredniej okolicy Chichen Itza jest pięć hoteli, a właściciele jednego z nich byli na tyle pomysłowi, że ukradli reliefy ze świątyń i wykorzystali je na podłogę w swoim hotelu. Takich idiotów powinno się szczególnie surowo karać.

Ostatnią imponującą budowlą, jaką udało nam się zobaczyć było boisko do tradycyjnej gry w piłkę, w której gracze odbijali piłkę biodrem lub ramieniem i musieli ją przerzucić przez niewielką obręcz umieszczoną kilka metrów nad ziemią. Po meczu kapitan zwycięskiej drużyny był rytualnie składany w ofierze bogom. Był to ogromny honor i nagroda.
Na reliefach otaczających boisko mamy przedstawioną scenę składania kapitana w ofierze. Z jego głowy wychodzi siedem węży symbolizujących upływającą krew. Każda z drużyn liczyła sobie po siedmiu graczy. Głośno klaszcząc usłyszymy echo odbijające się od ścian boiska dokładnie siedem razy. Majowie uważali liczbę 7 za idealną, co doskonale ilustrują powyższe przykłady.
















Obecnie ruiny są szare lub lekko żółtawe i wyglądają raczej ponuro. Majowie wcale nie żyli w tak ponurym otoczeniu. Ich miasta były kolorowe. Tak na przykład Chichen Itza było utrzymane w tonacji czerwonej, a wcześniej przez nas odwiedzone miasto Tulum było w tonacji niebieskiej.

Ogółem szacuje się, że do naszych czasów dotrwało około 11 000 miast Majów. Oczywiście w tym przypadku "miastem" nazywa się nawet kilka niewielkich kamiennych budowli skupionych razem.

Majowie zajmowali tereny obecnego półwyspu Jukatan i jego bezpośrednich okolic, Aztekowie zajmowali tereny na zachód od Majów, czyli większość terenów obecnego Meksyku. Bardzo ciekawym jest że te dwa narody nigdy ze sobą nie walczyły, a wręcz żyły ze sobą w symbiozie.
Majowie mieli pod dostatkiem wapienia używanego jako budulec, oraz byli jedynym producentem wysokoenergetycznego napoju obecnie znanego jako kakao. Aztekowie, dla odmiany mieli pod dostatkiem złota i srebra. Handel pomiędzy tymi dwiema cywilizacjami kwitł w najlepsze.

Ik Kil Cenote

W drodze powrotnej zajechaliśmy na godzinkę do Ik Kil Cenote. Cenote to po prostu naturalny, podziemny zbiornik wodny. A to w Ik Kil jest o tyle wyjątkowe, że ma bardzo czystą i silnie mineralizowaną wodę. Podobno 20 minutowa kąpiel oznacza odmłodzenie skóry o 5 lat. Miejsce było piękne, mam nadzieję że zdjęcia chociaż troszkę to pokażą. Ludzi było strasznie dużo, ale na szczęście nie aż tyle aby zepsuć nam wizytę. Woda była stosunkowo ciepła i smakowała bardzo specyficznie.










Do hotelu wróciliśmy późno wieczorem, po dniu pełnym niesamowitych i pozytywnych wrażeń.

Dziwny ten świat

Nazywam się Wojtek Kosiński i nie mogę żyć bez podróżowania... i komputerów

Szukaj

Ostatnie wpisy