Japonia, dzień 1 - Kobe
Japonia, dzień 2 - sushi i kibelek
Jak już wspomniałem wcześniej wysłano mnie tutaj do pracy. Jeżeli wam się wydaje że dużo pracujecie to muszę was wyprowadzić z błędu. W Polsce, w Anglii czy zapewne gdziekolwiek indziej w “zachodnim” świecie praca to wakacje. Osiem godzin dziennie, przerwa na lunch itp. Tutaj przyszedłem do biura lekko przed 9 rano i już kilka osób było. Wyszedłem po 22 wieczorem i to nie jako ostatni. Kyoko, z którą blisko współpracuję pracowała w niedzielę od 12 w południe, do 11 wieczorem. Tak, tak, w niedzielę. Nie każdy pracuje tutaj w weekend ale też to nie jest czymś dziwnym. Więc cieszcie się chłopcy i dziewczynki że pracujecie tylko osiem godzin dziennie i pięć dni w tygodniu 🙂
Biuro jest w odległości pięciominutowego spaceru od hotelu. Z racji braku nazw ulic czy numerów na budynkach znalezienie właściwego adresu graniczy z cudem. Oczywiście jeżeli szukamy sklepu to takowy posiada szyld, wystawę czy inne logo które łatwo zauważyć. Sytuacja się mocno komplikuje w momencie kiedy szukamy biura firmy a dookoła nas są same kilkunastopiętrowe biurowce. Całe szczęście że ludzie tutaj są życzliwi i nawet mimo że nie rozumieliśmy wzajemnie co jeden mówi do drugiego, byliśmy w stanie jakoś się “dogadać” i w końcu trafiłem do celu.
W ciągu dnia opuściliśmy biuro na chwilę w celu zdobycia pożywienia. Będąc w sklepie Kyoko pokazywała mi różne gotowe obiadki tłumacząc co to jest. Były to same dania ryżowe lub noodelsy. Zapytałem dlaczego nie ma sushi na co usłyszałem odpowiedź że oni wcale tak dużo sushi nie jedzą i to jest bardziej Japońska potrawa dla turystów niż, jakby się mogło wydawać, danie narodowe 🙂
Koniec końców w ciągu mojego długiego dnia pracy jadłem dwa obiadki i nie było to sushi.
W pewnym momencie zaszła potrzeba wyprawy do przybytku gdzie nawet król chodzi piechotą. O ile takie duże pisuary już widywałem i raczej nie są niczym specjalnym to ubikacji kucanej jeszcze chyba na żywo nie widziałem 🙂